Przejdź do treści

„Bycie atrakcyjnym lub pociągającym ma bardzo niewiele wspólnego z rozmiarem ubrań, zaś z naszym stosunkiem do ciała i akceptacją”

Freepik
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Lato kojarzy się z sezonem bikini, a więc – negliżem. Jest to dobra okazja, aby zastanowić się nad kulturowym kultem ciała. Okazuje się, że to co nas pociąga, nie jest jedynie zamknięte w idealnym ciele, a wręcz przeciwnie!

Piszę ten tekst na wakacjach poza krajem. Jest upalne popołudnie, a ja siedzę w knajpie. Wokół mnie jest tłum ludzi, których obserwuję z ciekawością. Chcę sprawdzić, ile osób przykuje moją uwagę dlatego, że są piękni i nieskazitelni, zaś na ile osób zwrócę uwagę dlatego, że mają w sobie to „coś”. Zadowolenie, żywotność, seksapil. Spróbujcie sami, a zobaczycie, że wnioski są jednoznaczne. Choć możemy zwrócić uwagę na osobę szczególnie dobrze wyglądającą, nasze zainteresowanie, cień sympatii obudzi się wobec tych „żywych”, energetycznych, choć niekoniecznie idealnie wyglądających. Z nimi chcemy iść do łóżka, napić się wina, pogadać.

Dlatego dziś będzie o prostych prawdach, tak prostych, że da się je zrozumieć nawet mimo upałów. O tym, że jak się czujesz, tak cię widzą. Dlatego jeśli sama ze sobą czujesz się dobrze, to, jak postrzegają cię inni ludzie, także będzie pozytywne. Niby truizm, a jednak nie chcemy albo nie możemy w niego uwierzyć.

anorektyczka

Ludzie są dla otoczenia urodziwi i seksowni, gdy sami się tak czują. Bycie człowiekiem atrakcyjnym lub pociągającym dla płci przeciwnej/ lub tej samej, ma bardzo niewiele wspólnego z rozmiarem ubrań, zaś znacznie więcej z naszym stosunkiem do naszego ciała i akceptacją – a może nawet zachwytem – jaki do niego mamy. Jeśli zaś własnego ciała nie lubisz, a nawet się go wstydzisz, to może ono być w dowolnym kształcie i rozmiarze, i tak twoje chodzenie w tym ciele, bycie w nim, będzie pokazywało owe obawy i niechęć. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że 90 proc. nastolatków i 60 proc. dorosłych ma problem z obrazem i akceptacją swoich ciał, temat zaczyna robić się naprawdę poważny.

Kulturowa norma

Podejmujemy dramatyczne i wyczerpujące wysiłki, żeby dopasować nasze ciała do tego, co jest kulturową normą. Kulturowa norma to taki dziwna umowa, żeby mówić o ciele w określony sposób. Tyle tylko, że nikt naprawdę się nie umawia. Można powiedzieć, że to się „robi samo”. Gdy rośniemy świat pokazuje nam jak wygląda – właściwa dla naszej kultury – norma ciała, co jest akceptowalne, a co zupełnie nie. Od którego momentu nasze ciało, niezależnie od tego, czy jest ciałem kobiety, czy mężczyzny, może być uznane za piękne. I to by jeszcze można było jakoś przeżyć, bo każda kultura wytwarza swoje normy obejmujące wygląd i atrakcyjność. Problem w tym, że nasza wytworzyła wyjątkowo nierealistyczną normę.

Co trudniejsze dla nas, dajemy się uwieść przekonaniu, że posiadanie pięknego ciała uczyni z nas kochanych ludzi. Dzięki pozytywnemu zwrotowi, nasze otoczenie będzie nas akceptowało i uznawało za: fajnych, atrakcyjnych seksualnie, jednym słowem „właściwych”.

Po drodze utrwalamy w sobie postawę, w której liczy się głównie nasza fizyczność. Dlatego też nasze starania, żeby być „ładnymi” ludźmi, koncentrują się wokół prób poprawienia ciała. W to inwestujemy najwięcej z naszego czasu, pieniędzy, starań. Niejednokrotnie nawet bólu, bo trzeba będzie coś przyciąć, wymienić i, skoro się chce być piękną, to przecież trzeba cierpieć. W tej opowieści oczywiście nie ma nic o naszej osobowości, wrażliwości, wewnętrznych zasobach. Cała uwaga skupiona jest na ciele, jako na jedynym produkcie, który mamy do zaoferowania światu. To ciało jest przedmiotem, który trzeba uczynić idealnym, a wtedy zasłużymy na miłość.

Może się okazać, że będziemy naprawdę zdziwieni, gdy kolega z pracy zacznie się umawiać z niezbyt atrakcyjną, ale – jego zdaniem – fantastyczną dziewczyną. Która ma budowę niemieszczącą się w normie piękna, ale ma pasję, jest wesoła i widać po niej, że odstępstwo od kanonu niezbyt ją obchodzi. Albo kiedy dowiemy się, że koleżanka rzuciła pięknego i ustawionego faceta, żeby związać się z kimś znacznie gorzej wyglądającym. Bo ten pierwszy przystojniak tak naprawdę nie zwracał na nią uwagi, zaś ten drugi jest czuły, troskliwy i ma duszę artysty.

Nie chcę powiedzieć, że to, jak wyglądamy, nie ma znaczenia. Wszyscy wiedzą, że ma. Nie chcę też mówić, że warto być otyłym i nie ma powodu do uprawiania jakiegokolwiek sportu, bo przecież powierzchowność nie ma znaczenia. Jest świetnie mieć zadbane, zdrowe ciało, w którym czujemy się właściwi. Można to robić, nie goniąc za nierealnym ideałem.

Chcę pokazać, że bardzo często dajemy się oszukać na własne życzenie. Przecież dążymy do tego ideału urody, aby zostać zaakceptowanymi i uznanymi za fajnych. Żeby dostać miłość i uznanie. Dla poczucia, że wszystko z nami w porządku. I tak się w tym dążeniu zapominamy, że zupełnie umyka nam fakt, że ludzie lubią nas, kochają, chcą z nami uprawiać seks, ponieważ jesteśmy sobą. Jakąś konkretną osobą z konkretną energią i emocjami. Z własnym sposobem bycia, poczuciem humoru, doświadczeniami. Jeżeli będąc fajną, ale obdarzoną nieidealnym ciałem osobą, chcemy spotykać się tylko z takimi, którzy doceniają jedynie powierzchowność, to sami sobie robimy krzywdę. Nie ma co wierzyć, że idealne ciało jest przepustką do lepszego świata.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: