Przejdź do treści

„Jest OK nie być OK ze swoim ciałem” – mówi Betty Q, performerka burleski

„Jest OK nie być OK ze swoim ciałem” - mówi Betty Q, performerka burleski fot. Emilia Lyon
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Musimy się wreszcie przekonać, że to jest OK, żeby nie być zawsze OK ze swoim ciałem. Wokół ciałopozytywności zrobiła się jakaś niezdrowa presja, która mówi: „masz być ciałopozytywna, teraz!”, „kochaj swoje ciało natychmiast!”, a powinna namawiać, żeby pracować nad tym, co nam się nie podoba – przekonuje Betty Q, performerka i trenerka burleski.

 

Agnieszka Łopatowska: Których części ciała kobiety wstydzą się najbardziej?

Betty Q: Warsztat „Ciało Pozytywne”, który prowadzę, dzielę na dwa etapy. Po różnych ćwiczeniach przygotowawczych, pracujemy przed lustrem nad ruchem, który w jak najfajniejszy burleskowy sposób ma pokazać część ciała, którą najbardziej lubimy, a potem tą, którą lubimy najmniej. I najczęściej ta mniej lubiana jest pokazana ciekawiej, co jest zaskoczeniem i dla osób uczestniczących. Wkładają w jej wyeksponowanie znacznie więcej zaangażowania, przez co wypada to bardziej spektakularnie. Często w tym ćwiczeniu pojawiają się brzuch, pupa i biodra – części ciała, które są bardzo związane ze stereotypem kobiecości, a jednocześnie z trendami, na których skupia się kanon. Paradoks polega na tym, że kanon zazwyczaj działa wbrew kobiecości.

Kobiecy brzuch anatomicznie ma swoje zadania. Tkanka tłuszczowa na jego dole ma chronić organy rodne: macicę, jajniki. Ma być miękko i bezpiecznie. Kobiece ciała są różne, mają bardziej lub mniej zaokrągloną sylwetkę. Nie ma ideału. Ale kanon jest tak mocny, że jeśli tylko pojawia się nam wystający brzuch, nie jest przez nas akceptowany. Pamiętam fragment filmu z Nicole Kidman, która dla mnie zawsze była najpiękniejszą kobietą na świecie, w którym pojawiła się w satynowej sukience. Błyszczący materiał podkreślił dół jej brzucha. Kiedy to zobaczyłam, pomyślałam: „nawet Nicole Kidman to ma!” i od tej pory, kiedy patrzę z dezaprobatą na swój brzuch, myślę: „jak u Nicole Kidman!” i od razu mi lepiej. Każda i każdy z nas ma poza tym czasem wzdęty brzuch. Taka nasza natura.

Ale wchodzisz na Instagram, a tam same brzuchy płaskie jak deski…

Można w tym kontekście dużo powiedzieć o tym, jakie cechy są teraz pożądane i kanoniczne. A najlepsze, co możemy dla siebie zrobić, to w mediach społecznościowych obserwować profile osób, które mają brzuchy podobne do naszych. Moim matchem jest np @saggysara. Postują swoje piękne, okrągłe brzuszki, zamiast wciągniętych brzuchów z napiętymi mięśniami, profesjonalnie ustawionych, oświetlonych, z odpowiednio naciągniętymi majtkami. To iluzja.

A co do pupek i bioder – zazwyczaj ich dziewczyny nie akceptują, jeśli ich zdaniem są za duże, a na drugim biegunie są te, które mają wąskie biodra i płaskie pośladki. Na przykład ja mam małe i płaskie pośladki. Znalazłam na to sposób, zakładając burleskowe gumki pod majtki, które mają za zadanie podnieść je i zaokrąglić. Ale też oglądam sobie płaskie pupy w internecie, w seksowych kontekstach i wiem, że moja też taka jest. Nikt mi już nie może wmówić, że pełne i wystające są bardziej atrakcyjne. Dlaczego w ogóle ktoś ma nam mówić, co jest atrakcyjne? Kanon piękna zmienia bardzo, bardzo szybko, jeszcze 10 lat temu szerokie biodra były nie do pomyślenia w mainstreamie!

 

fot. Emilia Lyon

Swoim największym krytykiem zazwyczaj jesteśmy my sami. Lepiej próbować akceptować się takim, jakim się jest, czy stosować triki, dzięki którym będziemy się inaczej postrzegać?

Mój krytyk działa pełną parą. Wstaję rano i mówię: „o k…, ale mam brzuch”, patrzę w lustro i stwierdzam, że mam większy brzuch niż cycki. Wiele z nas tak ma. Musimy się wreszcie przekonać, że to jest OK, żeby nie być zawsze OK ze swoim ciałem. Wokół ciałopozytywności zrobiła się jakaś niezdrowa presja, która mówi: „masz być ciałopozytywna, teraz!”, „kochaj swoje ciało natychmiast!”, a powinna namawiać, żeby pracować nad tym, co nam się nie podoba. Jeśli nie lubię swojego ciała, nie chcę o nie dbać, nie chcę go akceptować. Kiedy już będę wiedzieć, co mi w nim nie pasuje, zacznę się z tym oswajać. Może któregoś dnia posmaruję je kremem. Dotknę go. Przyjrzę mu się w lustrze. Dam mu czułość i troskę. Potem podaruję mu ładną bluzkę, czy dobre jedzenie. Troszkę bardziej je polubię za to, co dla mnie robi. To wszystko brzmi bardzo infantylnie, ale działa. A jeśli mam ochotę założyć bieliznę, która sprawi, że moje piersi będą mieć ładniejszy kształt, a pośladki będą okrąglejsze – to mi tylko w tym pomoże. Jeśli nie podobają mi się moje oczy, ale pomaluję je inaczej i dzięki temu inaczej na nie spojrzę – też super. Mogę lubić moje ciało bez stanika i bez makijażu i to też jest ok. Każda osoba ma swój sposób na bycie sobą.

Ostatnio w zaufanym gronie jedna z dziewczyn wyznała, że chciałaby zrobić korekcję piersi, ale boi się, że jej decyzja nie zostanie zaakceptowana nawet przez tę grupę, nie mówiąc o dalszym otoczeniu. Usłyszała odpowiedź, że to taka sama modyfikacja ciała jak tatuaż, piercing, zafarbowanie włosów na jakiś szalony kolor czy makijaż permanentny. Jeśli to jej własny wybór, ona tego chce sama i zabieg zostanie wykonany w bezpiecznych warunkach, to czemu nie? Nie rozumiem, dlaczego jedne modyfikacje ciała są bardziej akceptowalne, a inne mniej. Te zmiany są mniej lub bardziej trwałe, ale wynikają z woli danego człowieka, z jego potrzeby. Każdy może robić ze swoim ciałem, co chce.

To przykłady hegemonii głowy nad ciałem, która nie pozwala iść siku, bo teraz pracuję. Albo nie zjem tego, na co mam ochotę, bo to jest niezdrowe. (...) A moje ciało mówi, że byłabym szczęśliwsza, gdybym zjadła ciastko. Mam poczucie, że gdyby prowadziło nas ciało, byłoby nam lepiej

Ale przejmujemy się tym, co mówią inni, a oni mogą swoimi słowami zrobić nam krzywdę.

Wróciłam niedawno do odcinków programu „Mam talent”, w którym występowałam 10 lat temu i obejrzałam również najnowsze burleskowe numery z tego programu. Zdałam sobie sprawę, że wszystkie były komentowane przez jurorów tylko przez pryzmat ciał. Zapytano mnie, czy moje piersi są prawdziwe. Zjeżdżałam z wysokości w klatce, a jeden z jurorów powiedział, że on, pewnie jak i połowa Polski, chętnie by się spuścił ze mną w tej klatce. Nie umiałam wtedy na to zareagować. Dekadę temu jeszcze nie nazwalibyśmy tego po imieniu: molestowaniem i przemocą. Miałam 25 lat i nie miałam tego impetu, żeby na to od razu odpowiedzieć. Dzisiaj oczywiście zachowałabym się inaczej.

Wszystkie obrzydliwe komentarze – i od kobiet, i od mężczyzn, które padały w najnowszej edycji show, ale i w poprzednich, dotyczyły ciała. Talent shows, programy modelkowe, randkowe i celebryckie profile w mediach społecznościowych uczą ludzi, jak mają komentować ciało, czyli w rzeczywistości je hejtować. Jeśli nie chcemy się na to narażać, namawiam do zrobienia sobie własnej banieczki, w której otoczymy się ludźmi, którzy sprawią, że nauczymy się inaczej mówić do naszego ciała. Ten nasz wewnętrzny krytyk pewnie wciąż będzie działał, ale zacznie używać innego języka.

W tych programach często każdy chce być tak bardzo oryginalny, że na sam koniec pojawia się w nich grono ludzi praktycznie takich samych, przynajmniej z wyglądu, następnie naśladowanych przez kolejnych. Dziewczyny mają takie same usta jak ich idolki, rzęsy, paznokcie i tatuaże.

No i? To jest OK! Każdy chce być ładny. Choć kanon zmieniał się przez wieki, chcemy się do niego naginać. Bolesne jest, kiedy od niego odstajemy. Można więc sobie pozwolić choćby na takie małe przyjemności jak zrobienie sobie rzęs. Ale dobrze jest też czasami na to popatrzeć z innej strony. Na przykład pójść na burleskę i obejrzeć występy osób, które są w kanonie i poza nim, ale wychodzą na scenę, gdzie wszystkie są aprobowane i oklaskiwane. Z takim ciałem, jakie mają. To ciało może być grube, niskie, wysokie, szczupłe, mieć włosy, albo ich nie mieć, może mieć zmiany skórne, blizny, ale jest szalenie atrakcyjne. Może być podobne do twojego. Orientujesz się, że ty też możesz czuć się sexy ze swoim ciałem.

fot. Kamil Kotarba

Kiedy przychodzisz na zajęcia z burleski, okazuje się, że twoje ciało potrafi robić rzeczy, których się nie spodziewałaś. „Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mogę czuć się atrakcyjnie” – to jedno ze zdań, które najczęściej pada na tych zajęciach. A jak już wchodzisz na scenę jako osoba performerska, dostajesz natychmiastową gratyfikację, kiedy ludzie biją ci brawo za to, jakie masz ciało i że je odsłaniasz. Twój mózg od razu daje sygnał, że chce to robić częściej, dawać ludziom radość. Widzowie po występie przychodzą do ciebie i dziękują, że jesteś, bo dzięki tobie czują się chciani na tym świecie. Jestem zwykłą striptizerką, która zapewnia rozrywkę erotyczną, ale kiedy po moim występie przychodzą – głównie kobiety – które czują się seksownie, atrakcyjnie, po części dlatego, że są do mnie podobne z ciała i mogą same robić takie rzeczy, to brzmi bardzo patetycznie, ale dzięki temu robiąc burleskę, czuję misję.

Przez moje niedawne problemy zdrowotne bardzo schudłam i martwiłam się, że nie będę mogła się już na scenie odnaleźć tak jak wcześniej. Zrozumiałam, co miała na myśli Ellen DeGeneres, która w swoim stand-upie mówi: „I’m not relatable” (w kontekście: nie jestem osobą, z którą można się identyfikować – przyp. red.). Pomyślałam sobie, że teraz z tym mniejszym brzuszkiem nie będę dla mojej publiczności relatable. Ale przypomniałam sobie, że mam włosy na ciele i „motylki” zwisające z ramion. A widownia to zauważa i cały czas uważa, że jestem relatable i to jest bardzo wzruszające.

Mój krytyk działa pełną parą. Wstaję rano i mówię: "o k..., ale mam brzuch", patrzę w lustro i stwierdzam, że mam większy brzuch niż cycki. Wiele z nas tak ma. Musimy się wreszcie przekonać, że to jest OK, żeby nie być zawsze OK ze swoim ciałem. Wokół ciałopozytywności zrobiła się jakaś niezdrowa presja

Włosy pod pachami nadal są poza kanonem, jak reaguje na nie twoja publiczność?

Super! Kochają je. I to jest relatable. Nawet jeśli ich nie mają, dostają sygnał, że również mogą mieć ciało na swoich zasadach. Moc burleski i ciałopozytywności bierze się przede wszystkim z tego, że choć rano pomyślę, że mam większy brzuch niż cycki, wiem, że kiedy wezmę kąpiel i dam ciału trochę odpocząć, bo mu się to należy, poczuję się znacznie lepiej. Ale jeśli się nim nie zaopiekuję, wzdęcie nie przejdzie, a pryszczy przybędzie.

Trochę się wstydzę, ale powiem o tym pierwszy raz w wywiadzie, bo uważam, że trzeba o tym normalnie rozmawiać – kiedy jestem przed występem na backstage’u, wraz z innymi występującymi osobami, mówię, że lepiej puścić bąka tutaj niż na scenie, włączam wentylację i to robię. Wtedy początkujące performerki zaczynają rozumieć, że backstage to bezpieczne miejsce, a my nie jesteśmy pięknymi wróżkami obsypanymi brokatem, tylko zwykłymi ludźmi. Za każdym razem, kiedy to robię, nasze rozmowy stają się szczersze. One mówią rzeczy, które zawsze chciały komuś powiedzieć, a nie miały do tego okazji. Nie spodziewałam się, że do takich tematów może doprowadzić rozmowa o bąkach. Może dzięki temu zaczniemy normalizować swoje ciała i naturalne reakcje organizmu, a w konsekwencji i ten wzdęty brzuch. Kiedy ostatni raz rozmawiałaś o bąkach z koleżanką?

Wynosimy z domu przekazy, że dziewczynki nie puszczają bąków i że świat nie powinien się dowiedzieć, że skorzystały z ubikacji. Nie jest łatwo potem mówić o tym bez skrępowania.

W podstawówce spinamy się, że musimy wytrzymać do przerwy 45 minut. Jeśli wiemy, że się nie uda, musimy zapytać, czy możemy się iść „załatwić” albo wyjść do toalety. Już na poziomie języka jesteśmy ograniczeni. Kiedy idziemy na studia, musimy wytrzymać co najmniej 1,5 godziny wykładów. Idziemy do pracy i mamy wyznaczony czas na przerwę. Często wybieramy między siku a zjedzeniem kanapki. Która z nas nie siedziała przy komputerze, kończyła swoje rzeczy i odkładała siku na później? Moja urofizjoterapeutka wytłumaczyła mi, że często mylimy zapalenie pęcherza z zakwasami mięśni, które zmęczyłyśmy zbyt długim trzymaniem.

To przykłady hegemonii głowy nad ciałem, która nie pozwala iść siku, bo teraz pracuję. Albo nie zjem tego, na co mam ochotę, bo to jest niezdrowe, wybiorę coś, co mi nie smakuje, ale będzie lepsze dla mojej diety. Jestem na diecie, bo jestem za gruba – mówi mi to cały świat i media. A moje ciało mówi, że byłabym szczęśliwsza, gdybym zjadła ciastko. Mam poczucie, że gdyby prowadziło nas ciało, byłoby nam lepiej. Moja dobra koleżanka po fachu, Aphrodite Devine, mówi: “jem tylko dobre jedzenie, czyli takie, które robi mi dobrze! Bo w ten sposób będę mniej spięta i ludzie wokół mnie również”.

Billie Eilish: straciłam fanów, bo ludzie boją się dużych piersi

To, co dzieje się w psychice, potrafi doprowadzić ciało do ruiny, choć czasami nie jesteśmy w stanie odpowiednio odczytać symptomów.

Jestem taką ekspertką od tej relacji ciało-umysł, a sama przekonałam się o tym bardzo boleśnie. I to jest też OK, żeby mieć taką łagodność dla siebie, bo jesteśmy wszyscy słabo-silni i mądro-głupi. Całe życie.

Lockdowny były dla mnie bardzo trudnym czasem jako dla performerki i dla przedsiębiorczyni. Razem z Madame Meduse prowadziłyśmy Madame Q i z tygodnia na tydzień musiałyśmy wyskakiwać z pomysłów na przetrwanie tego miejsca. Granie do kamery i prowadzenie zajęć na zoomie to również bardzo trudne zadanie, które nie karmi artystycznej duszy przyzwyczajonej do reakcji ludzi i ich energii. Moje ciało i głowa zaczęły wysiadać, a obostrzenia trwały. Cisnęłam więc, ile się dało, bo nie było innego wyjścia. Wtedy ciało zaczęło dawać pierwsze sygnały, że coś jest nie tak: pojawiło się ogromne zmęczenie, przejście 100 metrów było wyczynem. Potem zaczęły się problemy z sercem, równowagą, morfologią… Nikt nie potrafił powiedzieć, co mi jest. Po miesiącach badań, niemożliwości prowadzenia zajęć, ogromnego wysiłku przy występach i w ogóle wychodzeniu z domu, trafiłam do psychiatry, bo miałam już lęki, że jest mi coś poważnego, a nikt nie potrafi znaleźć co.

Psychiatrka zdiagnozowała depresję z objawami psychosomatycznymi. Nie mogłam sobie pozwolić na klasyczny obraz choroby, a moje ciało krzyczało do mnie: „zatrzymaj się!”. Starałam się zwolnić tempo, ale wtedy doszedł ostry atak astmy. Wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę pożegnać się z Madame Q. Była to bardzo trudna decyzja, ale musiałam zawalczyć o moje ciało. Za długo ono walczyło o mnie. Byłam mu to winna. Teraz wracam do siebie. Daję odpoczynek. Dalej występuję, ale zdjęłam już z siebie prowadzenie lokalu. Po czterech latach w Madame jestem w nowym miejscu i uczę się na nowo dbać o Betty. A Red Juliette i Madame Meduse dalej prowadzą to wspaniałe miejsce, gdzie można wciąż mnie spotkać występującą, czy prowadzącą zajęcia. Teraz już z siłą. Już ze zdrowym ciałem i coraz zdrowszą głową. Opowiadam, bo ciało wie, co robi, daje znaki, które cholernie często ignorujemy. Ile byłoby lepiej gdybyśmy go słuchały? Nadstawmy natychmiast uszu!

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: