Przejdź do treści

Ola Dejewska: Ciałopozytywność nie mówi, że musisz być taka, jaką cię Pan Bóg stworzył. Mówi: szanuj ciało

Ola Dejewska
Ola Dejewska, dietetyczka, terapeutka zaburzeń odżywiania / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Samoakceptacja nie jest warunkowa, to uznanie wad i zalet. Nie rezygnujesz z ulubionych zajęć na basenie czy założenia szortów, tylko dlatego, że dziś nie ogoliłaś nóg. Nie chowasz się pod czapką, w której ci gorąco, bo masz siwe odrosty. Nie płoniesz ze wstydu, gdy musisz komuś podać rękę bez manicure’u. I nie odraża cię to u innych – mówi Ola Dejewska, dietetyczka, terapeutka zaburzeń odżywiania.


Czy poprawianie swojego wyglądu może być ciałopozytywne? Czy robienie selfie może działać terapeutycznie? Jakie życiowe zakręty prowadzą do miłości do swego ciała? O tym rozmawiam z Aleksandrą Dejewską, terapeutką, autorką książki „Bulimia. Moja historia choroby”, założycielką Fundacji Aż Sobie Zazdroszczę, która pomaga osobom z zaburzeniami odżywiania.


Ewa Bukowiecka-Janik: Przepraszam, ale muszę o to zapytać. Czego sobie zazdrościsz?

Ola Dejewska: Spoko, znam odpowiedź. (śmiech) Zaradności i kreatywności. Potrafię też stworzyć dobrą, bezpieczną relację, bez oceniania drugiego człowieka. A jeśli chodzi o wygląd, to jestem dumna ze swojego ciała. Podoba mi się w całości.

Zazdroszczenie sobie to coś więcej niż akceptacja. Zazdrościmy tego, co wprawia nas w zachwyt.

Samoakceptacji też sobie zazdroszczę. Pracowałam na nią długo i ciężko, wiem, jaką ulgę ona przynosi i jak smakuje z nią życie.

I jak? Gdybyś miała to opisać jednym zdaniem?

To taki stan, w którym nie rezygnujesz z ulubionych zajęć na basenie czy założenia szortów, tylko dlatego, że akurat dziś nie ogoliłaś nóg. Albo z lodów, na które masz piekielną ochotę (pod warunkiem, że nie masz problemów z poziomem cukru). Nie chowasz się pod czapką, w której ci gorąco, bo masz siwe odrosty. Nie płoniesz ze wstydu, gdy musisz komuś podać rękę bez manicure’u. I nie odraża cię to u innych. Super to jest. Samoakceptacja nie jest warunkowa, to uznanie wad i zalet.

Podoba nam się to, co niewyjątkowe, średnie. Zrobiono kiedyś eksperyment: ludzie oceniali atrakcyjność konkretnych twarzy, tzw. prototypów. Twarze te zostały wygenerowne komputerowo poprzez nakładanie na siebie zdjęć 5, 10, 20, 30 innych twarzy. Im więcej użyto zdjęć do stworzenia prototypu, im bardziej uśredniona była dana twarz, tym bardziej wydawała się atrakcyjna

Jak dotarłaś do tego momentu? Do tego, że stanęłaś przed lustrem i uznałaś: w porządku to moje ciało, podoba mi się.

To były etapy rozciągnięte w czasie i zazębiające się, więc zmiany były dla mnie ledwo zauważalne. Pierwszy przebłysk, gdy już zaczęłam spijać piankę z tej wieloletniej pracy nad podejściem do swojego ciała, miałam jakoś na początku pandemii, czyli ponad rok temu. Teraz naprawdę czuję się jak wino – z wiekiem coraz lepsza. (śmiech) Wcześniej balansowałam między wiedzą a świadomością, czym jest akceptacja i miłość do swojego ciała. Powtarzanie haseł, które krzewią ciałopozytywność niewiele zmienia, jeśli nie wiemy, co one właściwe znaczą.

Dla mnie ważną zmianą było np. to, że przestałam uprawiać sport dla wyglądu. Mam problemy z kręgosłupem i dwa razy w tygodniu chodzę na ćwiczenia, które zalecił mi fizjoterapeuta. Bez nich żyłabym z bólem. Momentami byłam niesprawna do tego stopnia, że mój partner musiał pomagać mi w ubieraniu się. Ciało dało mi sygnał, że za mocno dostało w kość.

Ja z kolei nabrałam tej pokory i sympatii do swojego ciała po ciąży. Dzięki niej zobaczyłam, ile ciało jest w stanie zrobić, przejść, wycierpieć, a potem jak błyskawicznie się rehabilituje. To była dla mnie magia, choć niekoniecznie w każdym momencie podobało mi się to, co widzę, to jednak umiejętności mojego organizmu mnie zachwyciły.

W takich momentach, trudnych i bolesnych, podejmujemy przewartościowanie. Dostrzegamy inne funkcje ciała – a jest ich sporo, więcej niż tylko wygląd. To niezwykłe mieć czułość do swego ciała i super byłoby, gdyby kobiety umiały się utulić.

Marta Młyńska

Masz za sobą bulimię, chorowałaś jako młoda dziewczyna. Czy leczenie pomogło ci zbudować tę czułość?

Leczenie sprawiło, że nauczyłam się nie robić swojemu ciału krzywdy. Wypracowałam do niego neuturalny stosunek. W terapii nauczyłam się przede wszystkim opiekować sobą, swoimi emocjami. Kiedyś w leczeniu zaburzeń odżywiania rzadko sięgało się po metody pracy z ciałem, a szkoda.

Mówiąc „metody pracy z ciałem”, masz na myśli, np. przyglądanie się sobie w lustrze w samej bieliźnie? Albo robienie nagiego selfie?

Tak, natomiast nie zawsze i nie każdemu takie ćwiczenia poprawią relację z ciałem. Wszystko zależy od tego, z czym się porównamy, bo porównamy się na pewno. Jeśli nie celowo, to nieświadomie. Zrobiono kiedyś eksperyment, który polegał na tym, że ludzie oceniali atrakcyjność konkretnych twarzy, tak zwanych prototypów. Twarze te zostały wygenerowne komputerowo poprzez nakładanie na siebie zdjęć 5, 10, 20, 30 innych twarzy. Okazało się, że im więcej użyto zdjęć do stworzenia prototypu, im bardziej uśredniona była dana twarz, tym bardziej wydawała się atrakcyjna. Podoba nam się to, co niewyjątkowe, średnie.

Dlatego to, co robi ruch body positive, jest na wagę złota. On normalizuje te cechy ludzkiego ciała, które giną podczas tworzenia się w naszych głowach prototypu piękna. Im częściej będziemy patrzeć na różne ciała i różne twarze, tym większe mamy szanse, że zaakceptujemy własne.

Ja często proponuję swoim pacjentkom zrobienie sobie zdjęć w stylu Instagrama, by przekonać je, że każdy na zdjęciu może wyglądać atrakcyjnie. Analizujemy, jak zapozować i w co się ubrać, żeby wyjść korzystnie i okazuje się, że światło, ubrania i odpowiedni kąt obiektywu załatwiają sprawę. Dzięki temu kobiety przestają wierzyć w to, co widzą w sieci.

W lustrze nie zawsze zobaczymy rzeczywistość. Nasz realny wygląd może znacząco różnić się od lustrzanego odbicia, bo każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o sobie, które projektuje, nawet patrząc sobie w oczy

Niektóre influencerki też to robią. Pokazują kilka zdjęć z tej samej sesji i na każdym, w zależności od pozycji, talia, biust, pośladki wyglądają inaczej.

Fajnym ćwiczeniem jest też odrysowanie swojego ciała na papierze. Kobieta kładzie się na nim, ja odrysowuję kształt jej sylwetki, a potem rysunek wieszam przed nią. W lustrze nie zawsze zobaczymy rzeczywistość. Nasz realny wygląd może znacząco różnić się od lustrzanego odbicia, bo każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o sobie, które projektuje, nawet patrząc sobie w oczy. Z rysunkiem nie da się polemizować.

A co, jeśli prawda, którą widać na rysunku jest rozczarowująca?

Jest rozczarowująca względem czego? Naszych wyobrażeń, oczekiwań, prototypów z Instagrama? Trzeba się temu przyjrzeć, odpowiedzieć sobie na pytanie, z czym się porównujemy, czego od siebie chcemy. Naczelne hasło ciałopozytywności brzmi: każde ciało zasługuje na szacunek.

Kiedy hasło to pojawia się jako opis zdjęcia, na którym widzimy kobietę o pełnych kształtach, niektórzy interpretują je jako promocję otyłości.

To jest totalne nieporozumienie. Ruch body positive nie narzuca nam stylu życia czy nowego kanonu piękna. Nie kieruje się przekonaniami, że otyłość jest super i nie trzeba z nią nic robić. Widzenie w zdjęciu grubszej osoby promocję otyłości to wyraz naszych własnych przekonań, a często również kompleksów. Znów widzimy tylko ciało, skupiamy się na wyglądzie. Teoretycznie troszczymy się o jej zdrowie, a tak naprawdę projektujemy swoją niechęć i własną perspektywę. Bo czy gdy patrzymy na osobę bardzo szczupłą zastanawiamy się, czy np. ma nowotwór, albo zaburzenia odżywiania? Raczej nie.

Justyna Lis/ Archiwum prywatne

Otyłość zwiększa ryzyko zachorowania na różne choroby, ale niekoniecznie musi być ich główną przyczyną. Osoby, które ją mają, powinny regularnie robić badania, jednak kontrolowanie stanu zdrowia to obowiązek każdego, bez względu na to, ile waży. Chodzi o to, by w końcu przestać wnioskować o człowieku na podstawie tego, jak wygląda. By go nie obrażać, nie poniżać, bo wygląda inaczej niż nasz prototyp piękna. Body positive jest o tym, że nikt nie zasługuje na dyskryminację i wykluczenie ze względu na wygląd.

Natomiast my jesteśmy narodem wytrenowanym do wytykania błędów i słabości. Żyjemy w kulturze narzekania. Czasem wydaje mi się, że Polacy patrzą na świat przez taki filtr, który niweluje to, co ładne, dobre, normalne, a na czerwono podkreśla to, co odstające od naszej normy. Bardzo skupiamy się na pozorach. W żadnym innym kraju nie spotkałam się z tak krytycznym patrzeniem na czyjeś ciało czy strój. Gdy byłam w Norwegii parę lat temu na plaży nikt się nie przejmował tym, czy jest opalony i gładki. Widać było, że kobiety tam nie myślą o tym, jak się prezentują. One po prostu plażowały i zachowywały się swobodnie, a mnie wprawiło to w osłupienie. Czułam, że jestem z innej kultury.

Za to uroda Polek za granicą wzbudza entuzjazm.

Tak, tylko co z tego? Gdy przeglądam Instagram, wnioskuję, że nie ma ludzi brzydkich, są tylko niewystarczająco bogaci. Nie tylko chodzi o to, że na zabiegi medycyny estetycznej, które zbliżają nas do kanonu, trzeba mieć pieniądze, ale też o piękno wewnętrzne – atrakcyjni stają się dla nas ludzie, którzy mają podobne podglądy do naszych. Czar danej osoby może prysnąć, gdy dowiemy się, że robi coś sprzecznego z naszymi poglądami.

Jesteśmy narodem wytrenowanym do wytykania błędów i słabości. Czasem wydaje mi się, że Polacy patrzą na świat przez taki filtr, który niweluje to, co ładne, dobre, normalne, a na czerwono podkreśla to, co odstające od naszej normy. Bardzo skupiamy się na pozorach. W żadnym innym kraju nie spotkałam się z tak krytycznym patrzeniem na czyjeś ciało czy strój

A propos medycyny estetycznej: czy decydowanie się na takie zabiegi to zawsze objaw nieakceptowania siebie? Jest sporo kobiet, które „poprawiają się”, a jednocześnie mówią o kochaniu swojego ciała i krytykują instagramowe kanony. Wiele kobiet interpretuje to jako hipokryzję.

Moim zdaniem to nie musi być objaw nieakceptowania siebie. Ludzie chcą być atrakcyjni, mają różne gusta, nie ma w tym nic złego, nic nienormalnego. Tylko należy sobie zadać pytanie: jakim kosztem. Czym się różni np. usuwanie bardzo szpecących blizn od powiększenia ust? Nie każda ingerencja w wygląd musi być podyktowana nienawiścią do siebie. Lubię się umalować, nie robię tego, bo siebie nie akceptuję czy dlatego, że nienawidzę siebie.

Gdybyśmy miały całkowicie odciąć się od wpływów kultury i norm, musiałybyśmy np. zrezygnować z rozróżnienia stylizacji na randkę, do pracy i na weekend na wsi. Na każdą z tych okazji ubieramy się adekwatnie, tak, by w danej sytaucji czuć się dobrze. W każdej z tych odsłon jesteśmy sobą.

Ciałopozytywność nie mówi, że musisz być taka, jaką cię Pan Bóg stworzył i koniec. Mówi: szanuj ciało. Jeśli lepiej się czujesz, np. z ufrabowanymi włosami czy wygładzonymi zmarszczkami, to jest w porządku, o ile poprawianie wyglądu nie pochłania masy czasu, pieniędzy i nie staje się życiowym priorytetem, fiksacją. Kiedy dbanie o wygląd staje się kluczowe dla naszej samooceny – czyli uzależniamy samoocenę od wyglądu, przestaje być dbaniem o siebie, a zatem przestaje być ciałopozytywne.

Myślę, że kochanie swego ciała i body positive może się niesłusznie kojarzyć z hipernaturalnością. Noszeniem włosów pod pachami i rezygnacją z makijażu. W Polsce twarzą ciałopozytywności jest Kaya Szulczewska.

To, co robi Kaya, dla naszej mentalności jest bezcenne. Jednak jej styl to nie jest jedyny sposób na ciałopozytywność. Chodzi o to, by w ciele czuć się komfortowo. To, że kogoś wkurzają włosy na łydkach i woli je zgolić, nie znaczy, że siebie nienawidzi. Dlaczego np. ludzie prostują sobie zęby? Raczej nie dla zdrowia. Większość z nas dostosowuje się do szeroko pojętego kanonu, w którym zadbana kobieta ma proste zęby czy gładką skórę, dla własnego komfortu. Badania pokazują, że tego typu zabiegi nie podnoszą na stałe naszej samooceny, ale działają na samopoczucie. Pielęgnowanie ciała może być przecież bardzo przyjemne. Wszystko zależy od tego, co nam to daje, po co to robimy.

To, że kogoś wkurzają włosy na łydkach i woli je zgolić, nie znaczy, że siebie nienawidzi. Dlaczego np. ludzie prostują sobie zęby? Raczej nie dla zdrowia. Badania pokazują, że tego typu zabiegi nie podnoszą na stałe naszej samooceny, ale działają na samopoczucie. Pielęgnowanie ciała może być przecież bardzo przyjemne. Wszystko zależy od tego, co nam to daje, po co to robimy

Myślę, że warto też pamiętać, że nie wszystko musi nam się podobać, co nie oznacza, że to jest złe, gorsze, upokarzające. Nie każdy ma ochotę oglądać na ciałopozytywnych profilach zdjęcia trądziku, albo długich włosów na nogach, które pokazuje Kaya i nie oznacza to, że jest na bakier z ciałopozytywnością czy neguje naturalność.

Ale są też kobiety, które mają problem z zaakceptowaniem swojej fizjologii. Np. obrzydza je okres, naturalny poród jest dla nich „brzydki”. Czy to ma związek z ciałopozytywnością albo z samoakceptacją?

Takich kobiet jest dosyć sporo, ponieważ coraz bardziej odcinamy się od naturalności. Samoakceptacja nie jest ciałopozytywnością, choć ciałopozytywność może wpływać na samoakceptację. Moim zdaniem kłopot z akceptowaniem swojej fizjologii może mieć związek z wyobrażeniem, że życie może być sterylne. Że wzdęcia i gazy nie istnieją, że krew menstruacyjna ma ładny kolor, a poród idzie gładko. Takie obrazy możemy zobaczyć w reklamach, filmach. Ba! Nawet są leki, by tych brzydkich części życia się pozbyć. A skoro są leki to znaczy, że to, co eliminujemy jest niezdrowe, nienormalne. Jest cała masa zabiegów, których celem jest odessanie człowieka z jego naturalnych cech. Dzisiaj na zdjęciach ludzie nie mają nawet porów na skórze…

Ciałopozytywność może pomóc w normalizacji kwestii związanych z ciałem. To nauka odczepiania się od siebie. Jak mawiał Wiktor Osiatyński: „Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie.” A jak od siebie, to i od innych.

Jesteś szczupła i ładna, jesteś w kanonie. Obrywa ci się czasem, że jesteś nieautentyczna w przekonywaniu swoich pacjentek o ich pięknie?

Obrywa, ale nikogo nie powinno interesować, jak wyglądam. O to w tym wszystkim chodzi – żeby się odczepić od cudzych ciał. Pewnie, gdybym miała nadprogramowe kilogramy, usłyszałabym zarzut, że nie mam prawa prowadzić w terapii osób z zaburzeniami odżywiania, bo sama borykam się z nadwagą… I wracamy do punktu wyjścia. Warto mieć świadomość tych mechanizmów, by móc się zdystansować i myśleć obiektywnie.

Porządki na Instagramie, pozowane selfie, dbanie o zdrowie, nieodmawianie sobie zabiegów, które sprawiają, że w ciele czujemy się komfortowo, samoświadomość. Co jeszcze możemy zrobić, żeby poczuć czułość do swojego ciała? By zdobyć ten dystans, dzięki któremu nie zrezygnujemy z ulubionych zajęć na basenie przez milimetrowe włosy na nogach?

Możemy przyjrzeć się systemowi wartości, jaki mamy, przyjrzeć się, do czego potrzebne jest nam ciało, w czym nam ono pomaga. Jak wyglądają kobiety w mojej rodzinie, jakie kobiety widzę na ulicy (nie w internecie). Warto wybierać ciuchy, które sprawiają, że czujemy się komfortowo. Przyjrzeć się otoczeniu – czy nasi bliscy są bardzo krytyczni wobec nas i naszego wyglądu. To może być temat do przepracowania na terapii, jeśli nie potrafimy się zdystansować. Przydatne ćwiczenia do pracy z sobą i swoim ciałem można też znaleźć w mojej książce, której autorski dochód w pełni przeznaczam na rzecz leczenia zaburzeń odżywiania).


Aleksandra Dejewska jest autorką książki „Bulimia. Moja historia choroby”. Cały autorski dochód ze sprzedaży przenaczany jest na leczenie zaburzeń odżywiania. Pieniądze przekazywane są Fundacji Aż Sobie Zazdroszczę, do której mogą zgłosić się potrzebujące osoby. Pieniądze są przeznaczane na wizyty u psychiatry, terapię, wizytę u dietetyka, badania lekarskie oraz leki dla pacjentek i pacjentów, którzy zgłoszą się do fundacji.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: