„To w ogóle nie jest praca. To jest jak tworzenie sztuki, jak rzemiosło artystyczne, jak arteterapia!”. Katarzyna Kochańska opowiada, dlaczego warto robić kosmetyki w domu
– W tym szaleństwie jest metoda. Świeże, naturalne, bez konserwantów, dedykowane, customowe, jak ze SPA, ekologiczne, zerto waste, takie, jakie lubisz – o zaletach komponowania kosmetyków naturalnych opowiada Katarzyna Kochańska, autorytet w dziedzinie zapachów i smaków z natury.
Jesteś autorką zdania, że kosmetyki naturalne są jak bakłażany zrywane prosto z krzaka i jak czerpanie z życia pełnymi garściami. Czy kreowanie receptur kosmetyków naturalnych i ich wykonywanie jest aż tak przyjemne?
Szczerze mówiąc, najbardziej satysfakcjonujące dla mnie osobiście jest tworzenie receptur. To jest dopiero zabawa na sto dwa! Mam to szczęście, że aromaterapią zainteresowałam się w 1991 roku i do dziś sporą wiedzę zgromadziłam na „twardym dysku”, czyli w głowie. Dzięki temu nie błądzę jak dziecko we mgle, gdy ustalam składniki i proporcje. Część tych pomysłów zapisuję i po testach na moich znajomych zaczynam się nimi dzielić. Teraz w składzie jest moja książka o olejkach eterycznych, od podstaw z przepisami. Zaraz będzie w druku.
Co do tworzenia kosmetyków według już ustalonych receptur to znam mnóstwo osób, które z niekłamaną radością są w stanie zrobić nawet tysiąc takich samych produktów, ponieważ to niesamowicie relaksuje. To w ogóle nie jest praca. To jest jak tworzenie sztuki, jak rzemiosło artystyczne, jak arteterapia! A co się człowiek nawącha olejków przy okazji, to jego (śmiech). I potem taki uchachany jest po działaniu, jakby śmiechojogę jeszcze zaliczył po drodze. Czyż to nie jest czerpanie z życia pełnymi garściami?! Dusza się raduje.
Jakie są zalety kosmetyków naturalnych?
A takie, że można sobie zrobić taką ilość świeżego produktu, jakiej się potrzebuje. Czyli albo maleńką, choćby na spróbowanie albo większą niż oferuje się w sklepowych słoiczkach. I można zapakować w zerowaste’owe pojemniki. Ja np. robię wielką ilość olejku do ciała i używać go mogę po kąpieli, ale zwykle po prostu mój masażysta masuje nim mnie i wszystkie moje koleżanki. Bardzo się przydaje taka spora porcja w słoju po jedzeniu.
Druga zaleta to powtórne używanie tego samego pojemnika na kosmetyk. Nie kupuję pojemników, tylko same ingrediencje w sporych ilościach. Dzielę się nimi lub gotowymi dziełami. Słoiczki po kremach nigdy się u mnie nie marnują. Mam niektóre od prawie 20 lat. I potem ktoś patrzy, że u mnie w łazience stoi Dior czy La Prairie, i myśli: o! Kochańska promuje naturę, a sama używa kosmetyków z perfumerii. Psikus! Wcale nie (śmiech). Mam tam coś o niebo lepszego, bo zrobionego specjalnie dla mnie, wiem z czego, wiem ile czego i wiem dlaczego (śmiech).
No właśnie, tego to już w ogóle nie mogę pominąć! Można sobie tak dostosować recepturę, tak zmienić drobne rzeczy, że otrzymamy niepowtarzalny kosmetyk dostosowany do potrzeb naszej jedynej niepowtarzalnej skóry. Customowy!
Customowy, czyli?
Niestandardowy, dedykowany. Ha, dobrze, że o to zapytałaś. Bo ja tu pragnę dodać, że można sobie samemu lub komuś właśnie dosłownie dedykować kosmetyk. Można wymyślić własną nazwę, z polotem, z szaleństwem. W tym szaleństwie jest metoda. I warto przepytać – jak dawniej robiły to kosmetyczki – jakie ktoś ma potrzeby skóry. Zresztą „za moich czasów”, w latach 90., niektóre gabinety kosmetyczne oferowały usługę stworzenia jednego egzemplarza dedykowanego kremu. Robiła to specjalistka, wykształcona w tej dziedzinie osoba. Jeszcze dawniej tak robili aptekarze.
”Można sobie tak dostosować recepturę, tak zmienić drobne rzeczy, że otrzymamy niepowtarzalny kosmetyk dostosowany do potrzeb naszej jedynej niepowtarzalnej skóry. Customowy!”
Na swoim FB zamieściłaś fotorelację z wizyty u swojego fryzjera, do którego wybrałaś się z własnoręcznie wykonanym tonikiem z malwy. Co to za kosmetyk?
To jest proste jak układ scalony gwoździa (śmiech). Zaparzyłam przez kilka minut malwę czarną. W kafetierze, z tłoczkiem. Dzięki temu mogłam odlać napar i nie trzymać go dłużej z płatkami kwiatu. Dlatego zachował piękny niebieski kolor, a nie zmienił go stopniowo na jasny brąz. Zależało mi na niebieskości, żeby można było tym naparem spłukać moje włosy, zastosować go jako płukankę. Potrzebuję schładzania koloru. Dbam, żeby w bieli nie pojawiły się żółtawe odcienie. A poza tym moja skóra głowy jest sucha. Malwa ją nawilża. Oto cała tajemnica.
Jaki jest najprostszy kosmetyk, który możemy przygotować w domu?
Choćby właśnie taki tonik z malwy czarnej. To do włosów. A do twarzy tonik z dobrej wody źródlanej i olejków eterycznych. Na 100 ml wody 10 kropli olejków eterycznych, np. 6 kropli mandarynkowego i 4 krople petitgrain. Do tego odrobina wódki, tak pół łyżeczki od kawy. Wstrząsnąć i delektować się wstrząsającymi wrażeniami. Jak u Hitchcocka: rozpocznie się od trzęsienia ziemi, a później napięcie będzie narastać. Tu akurat rozpoczyna się od trzęsienia toniku, a potem napięcie, a w zasadzie ujędrnienie skóry będzie narastać (śmiech).
Bardzo jestem za prostymi recepturami. To zwiększa liczbę ludzi, którym będzie się chciało zrobić własny kosmetyk.
Prosta jest też maseczka do twarzy z glinki. Glinkę dobieramy do rodzaju cery, czyli np. zieloną do cery tłustej, a białą do delikatnej. Glinkę mieszamy z odrobiną wody na pastę. Dodajemy łyżkę dobrego oleju tłoczonego na zimno z jedną kropelką olejku eterycznego dopasowanego do naszych potrzeb, np. neroli do cery naczynkowej. Mieszamy całość i nakładamy na skórę twarzy. Nie pozwalamy maseczce wyschnąć, bo wtedy trochę podrażnia i wysusza cerę. Jak będzie półsucha, to ją zmywamy. Najpierw wodą, a na koniec przecieramy tonikiem, oczywiście z olejkami.
Kocham olejki, dodaję je więc do wszystkiego. Olejki są priorytetem, a reszta rzeczy – nośnikiem.
Chyba olejki eteryczne mają imponującą liczbę zastosowań.
O tak. O każdym można by napisać monografię. Wielką księgę możliwości danego olejku. Weźmy na przysłowiową tapetę choćby olejek bazyliowy. Z odmian typu Ocimum gratissimum, Ocimum canum, Ocimum minimum otrzymuje się olejek gorszej jakości niż z Ocimum basilicum. Olejki bazyliowe z bazylii pospolitej różnią się składem chemicznym i właściwościami fizykochemicznymi w zależności od kraju, z którego pochodzą. Najbardziej ceniony jest olejek z bazylii pospolitej z południowej Francji zwany linalolowo-metylochawikolowym i słodkim. Produkuje się go również we Włoszech i Egipcie. Jest lewoskrętny i zawiera ponad 100 zidentyfikowanych składników, z czego najważniejsze to: ß-kariofilen, linalol, alkohol fenchylowy, α-terpineol, citronellol, geraniol, eugenol, izoeugenol, metylochawikol, metyloeugenol, 1,8-cineol.
Olejek bazyliowy jest: przeciwbólowy, antydepresyjny, antyseptyczny, wzmacniający układ immunologiczny, regulujący trawienie, odstraszający owady. Te właściwości wykorzystuje się w aromaterapii.
Przeciwbólowo olejek bazyliowy działa na artretyzm, bóle mięśniowe, reumatyzm, nerwobóle i migrenę. Metoda aromaterapeutyczna wskazana przy tych dolegliwościach to kąpiel i masaż. Jedynie przy migrenie poleca się inhalację.
”Bardzo jestem za prostymi recepturami. To zwiększa liczbę ludzi, którym będzie się chciało zrobić własny kosmetyk.”
Antydepresyjne działanie pomaga regenerować układ nerwowy, uspokajać emocje, rozjaśniać umysł, wzmagać sprawność intelektualną, poprawiać skupienie. Metoda aromaterapeutyczna przy tych właściwościach to inhalacja, np. przy użyciu dyfuzora.
Antyseptyczne działanie wspomaga leczenie chorób skórnych odgrzybiczych. Metoda aromaterapeutyczna to kąpiel i kompres. Taka sama jak przy ukąszeniach i użądleniach przez owady. Inhalazja zaś łagodzi kaszel, katar, wspomaga leczenie grypy, przeziębienia, zapalenia oskrzeli czy zatok.
Wzmacnianie układu immunologicznego pomaga zapobiegać chorobom, ale również usprawnia dochodzenie do zdrowia w chorobach przeziębieniowych i dróg oddechowych. Metoda aromaterapeutyczna to inhalacja. Najlepiej z pomocą dyfuzora na zimno.
Regulowanie trawienia osiągniemy, jedząc liście bazylii, które zawierają olejek eteryczny. Spożywanie wydestylowanych olejków w Polsce nie ma tradycji. A Polskie Towarzystwo Aromaterapeutyczne wręcz zniechęca do tej metody stosowania olejków.
A jeśli jesteśmy spragnieni luksusowego spa – czy kosmetyki naturalne są odpowiedzią na taką potrzebę?
A jakże! – chciałoby się zakrzyknąć. Napisałam o tym parę tekstów do gazet i mam taki wykład w ofercie: „Powrót do źródeł. Jak w domu zorganizować spa?”. Pierwszy tekst o spa napisałam, jak jeszcze byłam szefową działu urody w jednym z pism dla pań, czyli jakieś sto lat temu (śmiech). I od tamtej pory jestem wielką orędowniczką celebrowania zdrowia i urody w wodnym stylu. Chyba mogłabym mieszkać w spa (śmiech).
Spa to sanus per aquam – zdrowy dzięki wodzie. Oczywiście, dziś mamy do tego cały entourage: świece, olejki, oleje, herbatę. Herbata jest jeszcze z wodą, olejki eteryczne mogą być w wodzie, ale świeca plus woda?! No nie… Oleje tłuste też psują się od wody. Zatem nie mamy już tak dosłownego traktowania spa. Tak czy owak, w spa głównym zabiegiem powinien być zabieg związany z wodą, a wspomniany entourage może być już dowolny.
Kosmetyki naturalne to najlepsze możliwe rozwiązanie do spa. Są świeże, bez konserwantów. Zawierają tylko to, co ważne. Wypełniacze, „ulepszacze”, zagęszczacze i inne „czacze” są zbędne. Dla każdej osoby można zmieszać najlepszy możliwy skład. Bo co zrobić z człowiekiem, który ma skórę suchą, z krostkami, piegami, żylakami i czymś jeszcze? Nałożyć krem przeciw żylakom, a na to krem na krostki, na to jeszcze jakiś odżywczy i coś, co zabezpieczy jasną piegowatą skórę przed słońcem? No nie wiem… A może jednak lepiej do łagodnej bazy dodać składniki aktywne na wszystkie wymienione potrzeby? Im prostszy, krótszy skład, tym lepiej.
Z olejkami eterycznymi też tak jest. Jeśli chcemy, żeby działały synergicznie, skutecznie, żeby ich działanie nie rozmywało się w nadmiarze, to dajemy do jednej receptury najwyżej pięć różnych olejków.
Nie sposób nie wspomnieć o cudownych wrażeniach zmysłowych przy stosowaniu kosmetyków od matki natury. Zapachy, konsystencja, och!
Za jakość zwykle trzeba zapłacić. Czy kosmetyki naturalne są przyjazne dla portfela?
W mojej opinii jak najbardziej. Gdyby samemu tworzyć typowy, w miarę prosty kosmetyk na miarę drogeryjnego, to drogich składników i cennych dla skóry byłoby w nim jak na lekarstwo. A śmieciowych – całe mnóstwo. Tak samo jest zresztą z tworzeniem chemii gospodarczej, np. proszku do prania. Tego, co pierze, substancji czynnych, w składzie jest mało, a substancji wypełniających – wiele. Dlatego proszku samodzielnie zrobionego używa się szalenie mało, ok. 30 ml na pranie.
I jeśli policzyłabym, ile wartościowych składników jest w kremie drogeryjnym, to powinnam go kupować za całkiem skromne sumy. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że w takich kosmetykach liczą się lata badań, ochrona patentowa nowych wynalazków, reklama, ładne opakowanie, praca grafików, marketing, systemy bezpieczeństwa w fabrykach itd. A zwykły kosmetyk naturalny opiera się na sprawdzonych często przez wieki składach, tym, co faktycznie działa, mało w nim eksperymentów, mało odkryć. Rewelacyjne wynalazki upowszechnione dzięki koncernom albo nigdy się nie znajdą w kosmetykach tworzonych w domu, albo znajdą się w nich po wielu latach, jak już ochrona patentowa wygaśnie, a składnik da się stabilnie dodać do domowego produktu pielęgnacyjnego. A przecież czasem się nie da.
Stąd do dziś tak zgodne współegzystowanie produktów z fabryki i wytworów domowych.
”Nie kupuję pojemników, tylko same ingrediencje w sporych ilościach. Dzielę się nimi lub gotowymi dziełami. Słoiczki po kremach nigdy się u mnie nie marnują”
Jaki jest obecnie twój ulubiony kosmetyk, który przygotowujesz wiosną w domu?
Wierzę, że prawie każdy wie, że kosmetyki (czy fabryczne, czy domowe) nie mają działania superodmładzającego. Że radykalnie odmłodzić się można u chirurga plastycznego czy kosmetologa. Że używanie kosmetyków bardziej poprawia nam humor i zmiękcza zmarszczki, niż odejmuje dziesiątki lat. Dlatego tak małe znaczenie mają dla mnie kremy do twarzy czy maseczki. No dobrze, retinol działa widowiskowo. Ale czy coś jeszcze? Zresztą nie zależy mi na wiecznej młodości, a raczej na mądrym dojrzewaniu. I tu moim „kosmetykiem” zachowującym fałdy na mózgu są książki (śmiech).
Lubię za to wszelkie sole do kąpieli z olejkami eterycznymi i delikatne mydła. Obecnie „magluję” sól himalajską z dodatkiem olejków: imbirowego, pieprzowego i goździkowego z pąków. Rozgrzewa i dodaje odwagi, np. przed rozmową kwalifikacyjną.
A co do mydeł to odtwarzam pradawne mydła z różnych kultur albo robię najprostsze miękkie mydło owsiane o działaniu nawilżająco-łagodząco-pilingującym. Oto przepis: pół szklanki płatków owsianych mielę mało starannie w młynku do kawy. Dodaję do nich tyle wody, żeby stworzyła się gęsta papka. Odrobinę papki biorę w palce i z wodą nakładam na skórę. Okrężnymi ruchami myję się. Płatki owsiane zawierają saponiny, mają więc normalne właściwości myjące, jak mydło. Skóra staje się jasna, gładka, zdrowa, bez podrażnień. O nic więcej mi nie chodzi. Ja pragnę prostoty.
Katarzyna Kochańska – autorytet w dziedzinie zapachów i smaków z natury. Jej specjalności: laboratorium zapachu, komunikacja zapachowa, zapachy historyczne, spersonalizowane perfumy i herbaty na wyłączność jako logo, aromabranding, zapach i smak w sztuce. Metody znane z „Pachnidła” to jej warsztat pracy. Katarzyna Kochańska komponuje, wykłada, wystawia, robi pokazy i warsztaty z wyżej wymienionych dziedzin. www.facebook.com/herbathea, www.herbathea.pl, YT Katarina Amorosa
się ten artykuł?