Przejdź do treści

Zamiast się myć, zmieniano bieliznę, smród skrapiano perfumami, a brudne włosy chowano pod peruką – jak kiedyś dbano o czystość

Jak kiedyś dbano o higienę / ilustracja: Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Świeża woda zdrowia doda” – maksyma ze starych, babcinych makatek nie zawsze była tak oczywista, jak teraz. Podejście do higieny w poprzednich wiekach zmieniało się diametralnie – od poglądu, że mycie zdecydowanie skraca życie, po przekonanie, że tylko mycie jest w życiu ważne. Zapraszamy na fascynującą opowieść o brudzie i czystości.

 

Traktaty i pochodzące ze starożytności artefakty dają nam niezbite dowody na to, że kwestie czystości były traktowane bardzo poważnie. W popularnych w Atenach łaźniach spłukiwano ciała chłodną wodą, uważając, że ciepła osłabia tężyznę ciała. To Grecy pozostawili nam termin „hygieinos”, co oznacza „zdrowy”, a nie tylko dbający o czystość. W greckiej tradycji zdrowy to dbający o sprawność fizyczną i tężyznę, w łaźni nie tracono więc zbędnego czasu.

Rzymianie z kolei traktowali łaźnie tak jak my kawiarnie i kluby – były miejscem spotkań i życia towarzyskiego. Każdy kolejny władca za punkt honoru uznawał pozostawienie potomnym okazałej łaźni. Kolejni cesarze prześcigali się w budowaniu coraz bardziej luksusowych przybytków, największe łaźnie mogły pomieścić nawet półtora tysiąca osób! Nic dziwnego, że przed samym upadkiem Rzymu w mieście działało kilkanaście wielkich term i kilkaset publicznych kąpielisk.

W datowanym na XI wiek traktacie „De ornatu mulierum” autorstwa Trotuli z Salerno można znaleźć wiele sposobów na oczyszczenie skóry czy wyszorowanie zębów. Do ust zalecała łupiny orzechów i płukanki z wina z solą. Do kąpieli natomiast olejki i mieszanki z rumianku, ślazu, kopru włoskiego i piwa. W czasie miesiączki Trotula zalecała stosowanie podkładów z lnu lub mchu i trawy. Także św. Hildegarda z Bingen pozostawiła wiele receptur na preparaty kosmetyczne służące zdrowiu i urodzie. Do przemywania twarzy zalecała tonik z kwiatu lipy, szałwii i rozmarynu. Modne było wybielanie twarzy pudrem zrobionym ze zmielonej i rozrobionej w wodzie pszenicy. Brwi podkreślano węglem drzewnym, a rumieńce pyłkiem kwiatowym i owocami. Na wypryski stosowano maseczki z mączki fasolowej, miodu i żółci wołu, do likwidacji zmarszczek wykorzystywano miód i jajka.

Kąpiele w baliach i publicznych łaźniach były stałym elementem miejskiego krajobrazu miejskiego w czasach średniowiecza. Jak pisze Agnieszka Bukowczan-Rzeszut w książce „Jak przetrwać w średniowiecznym Krakowie”, na początku XIV wieku Kraków miał aż 12 miejskich łaźni otwartych od wschodu do zachodu słońca, a służba łazienna zachęcała do kąpieli, pokrzykując na ulicach: „Wzywam cię, panie, do łaźni, zwierzając tobie w przyjaźni, że nasza gorąca woda zdrowia na pewno ci doda!”. Zaproszenie do łaźni było miłym gestem wobec pracownika czy gościa przybywającego z daleka, a fundowanie darmowych wejść do łaźni biedocie pozostawało w dobrym tonie w środowisku bogatych mieszczan.

Wraz z upowszechnianiem się łaźni, powstał zawód cyrulika, który nie tylko przygotowywał kąpiel, wykonywał masaże i olejował ciała po kąpieli, ale też zajmował się usuwaniem odcisków, depilowaniem ciała i obcinaniem włosów.
Wszystko odmieniło się wraz z epidemią dżumy w połowie XIV wieku. Uznano wówczas, że kąpiele w ciepłej wodzie są przyczyną rozprzestrzeniania się choroby, łaźnie zniknęły, a stanem naturalnym i zdrowym stało się bycie brudnym i zawszonym. Powszechne stało się przekonanie, że kąpiel osłabia ciało i rozum, a nawet pozbawia cnoty czy wręcz sprzyja zajściu w ciążę. Uważano, że woda wypełnia głowę waporami, które niszczą nerwy i wiązadła stawowe. Gorące kąpiele uważano za przyczynę poronień.

Nic zatem dziwnego, że zamiast się myć, zmieniano bieliznę, smród skrapiano perfumami, a tłuste włosy chowano pod perukami. „Aby zapobiec odorowi spod pach, które cuchną capem, należy dotykać skóry i nacierać ją gałkami różanymi” – w XVI-tym wieku można było znaleźć wiele takich porad.

Za najbardziej demokratyczne stworzenie uznawano pchły, które nękały i bogaczy, i biedaków. Uważano, że nie mają nic wspólnego z brudem, a wręcz przeciwnie – wyciągają z człowieka „złą krew”. Ironia losu była taka, że choć strach przed chorobą powstrzymywał ówczesnych Europejczyków przed kąpielą, to jednocześnie brud był przyczyną wielu z nich. W pełnych brudu ludzkich siedliskach aż roiło się od szczurów, które przenosiły wiele chorób.

Kąpiele nie były szczególnie ulubioną czynnością. Królowa Elżbieta I kąpała się raz w miesiącu, panujący w tym samym czasie we Francji Henryk IV chwalił się okropnym smrodem swojego ciała, jego syn Ludwik XIII miał po raz pierwszy zażyć kąpieli dopiero w wieku siedmiu lat!

Kiedy już zachodziła potrzeba kąpieli, smarowano się olejem, a po wyjściu z wody owijano się na wiele godzin nawoskowanym materiałem. Renesansowe poradniki dla pań zalecały, by unikać kąpieli całego ciała, przestrzegano też, by nie za często myć włosy, bo miało to sprzyjać bólom głowy i zębów. By dotkliwie nie śmierdzieć, przebierano się nawet kilka razy w ciągu dnia, ale nawet w Wersalu na co dzień potykano się o ludzkie odchody. Ludwik XIII pod koniec swojego panowania wydał rozkaz, by fekalia sprzątano raz w tygodniu.

Na szczęście w kolejnych stuleciach zaczęto przełamywać strach przed czystością. Przyczynił się do tego rozwój pierwszych uzdrowisk, gdzie zaczęto doceniać leczniczą moc kąpieli. Doceniono też wreszcie komfort korzystania z toalety wewnątrz budynku. Ustępy i bidety znalazły miejsce w pokojach kąpielowych, które z czasem zaczęły zajmować w domach istotne miejsce. Na marginesie – ponieważ toalety jako pierwsi zaczęli stosować Anglicy, we Francji miejsca ta nazywano „angielskimi”. Pod koniec XVIII wieku ozdobny bidet był bardzo pożądanym prezentem dla metresy i kochanki.

W XIX wieku pochodzący ze Śląska Vincenz Priessnitz wymyślił specjalne urządzenie, które idealnie nadawało się do hydroterapii. Oczywiście polewano się zimną wodą, uważając, że tylko taka ma właściwości prozdrowotne.

XIX-wieczne poradniki całkowicie inaczej rozumieją i opisują brud – jak wreszcie zauważono, brudna skóra zakłóca funkcjonowanie organizmu i jest wręcz konieczna do utrzymania zdrowia. Nadal jednak uważano, to już ze względów kulturowych, a nie higienicznych, że chodzenie do łaźni nie przystoi przyzwoitej kobiecie. Nadal zakazywano gorących kąpieli, szczególnie młodym dziewczynom. Jak pisał w wydanej w 1857 roku doktor Teodor Tripplin: „kwestia kąpieli ważniejsza jest dla kobiety od kwestii pokarmów, rzadko bowiem kobieta zgrzeszy obżarstwem, a niewłaściwym sposobem kąpania się często grzeszy i nawet upada”. Uważano też, że kąpiel w gorącej wodzie sprzyja powstawaniu zmarszczek. Zamiast tego stosowano letnie kąpiele i płukanki z cytryny, sody i boraksu, a nawet z ołowiu czy rtęci. Substancje te dodawano wówczas do modnych kremów. Do mycia zębów zalecano sól kuchenną.

Korzystałam z książek: Katherine Ashenburg „Historia brudu” wydanej przez wydawnictwo Bellona i Agnieszki Bukowczan-Rzeszut „Jak przetrwać w średniowiecznym Krakowie” wydawnictwa Astra

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: