Przejdź do treści

„Kanon piękna się zmienił, bo pewne cechy lepiej wyglądają na zdjęciach” – mówi dr n. med. Joanna Kuschill-Dziurda

dziewczyna robiąca selfie
Czy Instagram i kultura selfie zwiększają zapotrzebowanie na zabiegi medycyny estetycznej? Opowiada Joanna Kuschill-Dziurda, lekarka medycyny estetycznej
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jakiś czas temu Instagram usunął filtr, który został uznany za promocję zabiegów medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej. Filtr miał rzekomo negatywny wpływ na użytkowników, którzy zapragnęli wyglądać tak, jak widzą siebie po jego użyciu. Czy Instagram i kultura selfie zwiększają zapotrzebowanie na zabiegi medycyny estetycznej? Opowiada Joanna Kuschill-Dziurda, lekarka medycyny estetycznej, alergolożka i internistka.

 

Anna Jastrzębska: Instagram zmienił sposób, w jaki na siebie patrzymy i jak siebie widzimy? Jak chcemy wyglądać i jak wyglądamy?

Dr n. med. Joanna Kuschill-Dziurda: Myślę, że zmienił bardzo. Ogromna tu zasługa filtrów, które tak chętnie stosujemy. Wiele z nich pozwala nam zobaczyć, jak wyglądamy, gdy mamy duże usta, mniejszy nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, większe oczy bez cieni pod nimi, jednolitą, gładką skórę. Kiedy nakładamy taki filtr, patrzymy na siebie, zazwyczaj myślimy: o, ładnie wyglądam. Filtra nie ma i czar pryska. Zdjęcie już nie jest takie efektowne. Zaczyna nam tego brakować, bo zobaczyliśmy się w lepszym świetle, chcielibyśmy mieć to na co dzień. Zaczynamy więc szukać sposobu, żeby tak wyglądać.

Joanna Kuschill-Dziurda, lekarka medycyny estetycznej / Archiwum prywatne

W związku z tym coraz częściej trafiamy do gabinetu medycyny estetycznej?

Myślę, że tak – Instagram, instagramowe filtry, ale też to, co widzimy na zdjęciach selfie, zwiększa zapotrzebowanie na wykonywanie zabiegów medycyny estetycznej. Zresztą zauważam to u siebie w gabinecie. Panie przychodzą ze zdjęciami z nałożonym filtrem i mówią, że chciałyby takie usta, policzki jak na zdjęciu.

Naprawdę? Przychodzą do pani kobiety i proszą o efekt z Instagrama?

Tak, jedna grupa przychodzi ze zdjęciami znanych osób, często są to Kim Kardashian, Angelina Jolie, z polskich inspiracji – Doda (to są takie twarze, które mają charakterystyczne cechy i się podobają). A druga grupa przychodzi ze swoimi zdjęciami z nałożonymi upiększającymi filtrami. Czasami zdarzają panie ze swoimi zdjęciami obrobionymi w Photoshopie, ale nie jest to takie częste zjawisko, filtry z Instagrama są popularniejsze, a pożądany efekt jest łatwiejszy do osiągnięcia. Dla pacjentek, które przykładają dużą wagę do swojego wyglądu, jest to często po prostu wygodne – zamiast tłumaczyć lekarzowi, co chciałyby zmienić, mogą to po prostu pokazać.

słoiczek kremu

Mają nierealne oczekiwania? Bywają rozczarowane, że na Instagramie udało się osiągnąć spektakularny efekt, a w gabinecie medycyny estetycznej okazuje się, że nie jest to takie łatwe?

Zdarzają się takie sytuacje. Najczęściej problem jest z nosem. Jeśli ktoś ma duży nos, to za pomocą filtra zmniejszy go bez trudu. W gabinecie medycyny estetycznej mam ograniczone możliwości: mogę  go trochę optycznie zmniejszyć, mogę go trochę wyprostować, zniwelować garbek, podnieść koniuszek. Ale w przypadku dużego nosa cudów nie zdziałam, do tego potrzebny jest już chirurg plastyczny.

Poza małym nosem – jakie trendy królują w tych prośbach o wygląd z Instagrama?

Bardzo moda jest ostatnio mocno zarysowana żuchwa, co jest dosyć zaskakujące, bo prowadzi to do maskulinizacji rysów twarzy. Typowo „kobieca” twarz wyróżniała się dotychczas łagodną, słabo zarysowaną żuchwą, która łagodną linia biegła od ucha do brody. Ostry kąt żuchwy był zawsze cechą męską, a dziś pacjentki proszą o taki właśnie efekt, zazwyczaj chcą mieć też wyraźnie zaznaczoną, niemal wysuniętą brodę… Z pewnością mocno zmienił się ostatnio kanon piękna.

Musiał się dostosować do tego, że w oku przedniego obiektywu kamery w telefonie postrzegamy siebie inaczej, niż gdy stoimy przed lustrem?

Uważam, że to jeden z powodów. Kanon piękna zmienił się i wciąż zmienia, bo pewne cechy lepiej prezentują się na zdjęciach. Oko kamerki w telefonie zniekształca proporcje naszej twarzy. Poza tym zdjęcia typu selfie mają to do siebie, że są robione z małej odległości, więc pogłębiają to zjawisko. Przede wszystkim powiększają optycznie nos… Chociażby stąd ta mocno zarysowana broda czy duże usta – dzięki nim nos wydaje się mniejszy.

Kanon piękna zmienił się i wciąż zmienia, bo pewne cechy lepiej prezentują się na zdjęciach. Oko kamerki w telefonie zniekształca proporcje naszej twarzy.

To, co na zdjęciu wygląda wspaniale, wcale nie musi wyglądać tak ładnie w realu?

Na zdjęciach często podobają się nam twarze przerobione, które w rzeczywistości wcale nie wypadają tak korzystnie. Bywa tak, że patrząc na kobietę po różnego rodzaju zabiegach chirurgicznych czy z zakresu medycyny estetycznej, mamy ochotę powiedzieć: „glonojad”, „karpie usta”. Ale kiedy ona stanie na wprost aparatu w telefonie, w ogóle nie wygląda na „zrobioną”, a już tym bardziej przesadnie. Ta płaska powierzchnia zdjęcia oszukuje nasze oko. To często można zaobserwować w przypadku mężczyzn – zazwyczaj podkreślają, że podobają im się kobiety naturalne, a lajkują zdjęcia tych po wielu operacjach i zabiegach medycyny estetycznej, zachwycają się twarzami z kilkoma mililitrami kwasu hialuronowego w ustach.

Jakiś czas temu Instagram postanowił usunąć filtr, który przez wielu uznawany był za promocję zabiegów medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej. Filtr miał rzekomo negatywny wpływ na samoocenę użytkowników, którzy zapragnęli wyglądać tak, jak widzą siebie po jego użyciu. Myśli pani, że Instagram może być odpowiedzialny za falę dysmorfofobii, nieakceptowania własnego wyglądu, bo nie jest on w stanie dogonić wzorców z aplikacji?

Myślę, że w wielu przypadkach, zwłaszcza u osób bardzo mocno skoncentrowanych na swoim wyglądzie, może coś takiego się wydarzyć. Na szczęście nie jest to bardzo częste zjawisko, ale do mnie czasami również zgłaszają się pacjentki (dzieje się to zazwyczaj w środowisku influencerek), które nieco tracą kontakt z rzeczywistością, chcą więcej, lepiej, bez końca coś poprawiają.

I co wtedy?

No i wtedy trzeba je hamować, uświadamiać, że nawet jeśli coś nie wygląda źle na zdjęciu, to w rzeczywistości wygląda karykaturalne.

Kobieta robiąca zdjęcie

Trafiają do pani coraz młodsze dziewczyny?

Tak, wydaje mi się, że wiek kobiet korzystających z zabiegów medycyny estetycznej się obniża. Dużo osób pewnie myśli, że do naszych gabinetów przychodzą panie po czterdziestce i starsze. A tak naprawdę większość moich pacjentek jest po dwudziestym lub trzydziestym roku życia. I faktycznie zauważam, że zwiększa się liczba dwudziestoparolatek myślących o korekcie nosa, powiększeniu ust, zarysowaniu żuchwy, brody i policzków.

Na Instagramie widzę wysyp profili i kont promujących tanie powiększanie ust czy ostrzykiwanie botoksem. Jednocześnie od pewnego czasu media trąbią, że w Polsce rośnie liczba powikłań po nieudanych zabiegach medycyny estetycznej. Porażenia nerwów, opadające powieki, ropnie – to tylko niektóre z powikłań po zabiegach przeprowadzonych przez kosmetologów czy kosmetyczki. Zbiera pani tego żniwo w swoim gabinecie?

Nie śledzę na Instagramie tego typu profili, bo źle to wpływa na moje zdrowie psychiczne. Ale martwię się o pacjentów, którzy korzystają z usług w takich miejscach. Często potem trafiają do mnie z powikłaniami. Lądują u mnie głównie z ropniami i infekcjami okolic policzków, bruzd nosowo-wargowych i nie jest to rzadkie zjawisko. A przecież nie trafiają do mnie wszyscy, którzy mają za sobą nieudany zabieg przeprowadzony przez osobę, która nie ma profesjonalnego przygotowania. Jeżeli nie rozwinie się jakaś poważna infekcja, to często poszkodowani klienci starają się ukryć przykre rezultaty. Teraz, w dobie pandemii i noszenia na twarzy maseczek, jest to łatwiejsze niż zawsze. Niestety jest to trudny temat, ponieważ w Polsce ta sfera nie jest dobrze uregulowana prawnie. Nie ma żadnego organu, który ścigałby osoby świadczącego tego typu usługi. Jeśli nie dojdzie do poważnych powikłań czy kalectwa i dopóki sprawa nie zostanie zgłoszona, problem niejako nie istnieje. Dopóki pacjent – w  tym przypadku klient – nie pozwie osoby, która zrobiła mu krzywdę, dopóty osoba wykonująca zabieg jest bezkarna, może bez żadnych konsekwencji działać dalej.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: